Nowy Orlean - miasto zbrodni Marcin Gadziński, Waszyngton 2007-02-09, ostatnia aktualizacja 2007-02-09 07:40 Przed huraganem "Katrina" Nowy Orlean był najniebezpieczniejszym miastem Ameryki. Teraz jest piekłem - skarżą się mieszkańcy. Przez miasto przechodzą marsze protestujących przeciw kolejnym ofiarom morderstw i bezsilności policji, a magistrat rozważa wprowadzenie godziny policyjnej

Fot. LEE CELANO REUTERS Zrujnowany dom w dziewiątej dzielnicy Nowego Orleanu W pierwszych dziesięciu dniach stycznia w Nowym Orleanie zamordowano dziewięć osób. To więcej niż w tym samym okresie zginęło Amerykanów w Iraku.

Walka o cornery

W sierpniu 2005 r., gdy przyszła "Katrina", w Nowym Orleanie mieszkało ponad 400 tys. ludzi, dziś ledwie 191 tys. Większość uchodźców z zalanego wodą miasta pozostało tam, gdzie rzucił ich los - dziś mieszkają we wszystkich stanach USA.

Jednak większość członków murzyńskich gangów narkotykowych wróciła do miasta. Ponieważ zamieszkane dzielnice znacznie się skurczyły, zmniejszyła się też liczba klientów na narkotyki, i gangi prowadzą o wiele bardziej zaciekłą i krwawą rywalizację niż przed huraganem. Ze 161 ofiar morderstw popełnionych w 2006 roku aż 131 to młodzi Murzyni. Tak jak ich zabójcy lub podejrzani o dokonanie zbrodni.

Policja twierdzi, że do morderstw dochodzi w walce o cornery, czyli skrzyżowania, na których handluje się narkotykami.

Motywem zabójstw są też niespłacone długi za narkotyki, kradzieże narkotyków lub ataki pod wpływem narkotyków.

Policja kontra prokuratorzy

Wzrost liczby przestępstw na tle narkotykowym zbiegł się z kompletnym rozkładem systemu utrzymywania porządku i sprawiedliwości. Policja, prokuratura i sądy zamiast współpracować wzajemnie się oskarżają.

Policjanci mają pretensje do prokuratorów, że wypuszczają przestępców, którzy zostali aresztowani. Prokuratorzy do policjantów, że łapią kogo popadnie, że naciągają dochodzenia, byle tylko pokazać, że coś robią.

I prokuratorzy, i policja mają pretensje do sędziów, że traktują przestępców zbyt łagodnie i korzystają z kruczków prawnych, by ich uniewinniać. Sędziowie odpierają te zarzuty, mówiąc, że policja i prokuratura chcą skazywać ludzi na podstawie pełnych dziur dochodzeń.

Najwięcej krwi między prokuraturą i policją popsuł rozpoczęty kilkanaście dni temu proces siedmiu nowoorleańskich policjantów oskarżonych o dokonanie morderstwa tuż po przejściu "Katriny". Policjanci zastrzelili wówczas na jednym z mostów dwóch mężczyzn i ranili cztery inne osoby, gdy bez ostrzeżenia otworzyli ogień. Tłumaczyli, że otrzymali zawiadomienie, iż ktoś na moście ostrzelał wóz policyjny.

Prokuratorzy wbrew ogromnej presji policji miejskiej skierowali akt oskarżenia wobec siódemki, stawiając jej zarzut morderstwa pierwszego stopnia. Kilkuset policjantów oprotestowało tę decyzję przed gmachem sądu. Uważają oni oskarżonych za bohaterów.

Incydent na moście pozostaje do końca niewyjaśniony, ale sprawa sprawiła, że instytucje, które powinny współpracować w walce z przestępczością, walczą między sobą.

Na dodatek huragan "Katrina" zniszczył policyjne laboratorium i magazyny, a w nich tysiące dowodów. W efekcie na wolność musiano wypuścić kilkuset przestępców.

To nie koniec. Ponieważ laboratorium jest wciąż nieodbudowane, badanie np. próbek narkotyków znalezionych przy gangsterach trwa wiele dni. Dzięki temu co miesiąc z aresztów wychodzi kilkaset osób schwytanych przez policję z narkotykami, ponieważ wygasa okres, w którym można im postawić zarzuty.

- Mamy już dosyć aresztowania wciąż tych samych bandytów, którzy potem są wypuszczani, by popełniać kolejne przestępstwa - skarży się szef policji Warren Riley.

Dzieje się tak również dlatego, że policji trudno jest znaleźć świadków morderstw chętnych zeznawać przed sądem. Świadkowie, tak samo jak sędziowie przysięgli, wybierani spośród zwykłych mieszkańców, po prostu boją się o życie swoje i bliskich.

Na pastwie losu

Huragan pozostawił jeszcze jedną spuściznę. Mieszkańcy Nowego Orleanu, zwłaszcza biednych czarnych dzielnic, są nie tylko zastraszeni. Uważają, że władze miasta i policja w najgorszych dniach w niczym im nie pomogły. Że zostali porzuceni na pastwę losu.

Rzeczywiście podczas "Katriny" zdezerterowało kilkuset nowoorleańskich policjantów. W efekcie istniejąca już przed kataklizmem nieufność przerodziła się w kompletne ignorowanie władz.

- Po huraganie nastąpił kompletny rozpad więzi społecznych, brak jest poszanowania struktury, na jakiej normalnie opiera się funkcjonowanie takiego organizmu jak miasto. Ci ludzie traktują policję niemal jak siły okupacyjne - mówi dziennikarzom czarnoskóry pastor John Raphael, który prowadził marsz protestacyjny przeciw przemocy.

W marszu wzięło udział kilka tysięcy mieszkańców. Ale charakterystyczna rzecz zorganizowano go po brutalnym morderstwie białej kobiety. Wśród uczestników też zdecydowaną większość stanowili biali z bogatszych dzielnic.

Miasto rozpaczliwie szuka nowych pomysłów na walkę z przestępczością. Dyskutuje się o godzinie policyjnej, w setkach miejsc umieszczane są kamery, federalna agencja antynarkotykowa przysyła więcej agentów, podwyższone będą zarobki policjantów i prokuratorów (obie instytucje mają setki wakatów). Organizacje kościelne i pozarządowe organizują programy opieki nad dziećmi po szkole, wysyłają na ulice swoich aktywistów, by przekonali ludzi do współpracy z policją. Bez tej współpracy sprawcy morderstw nadal będą przebywać na wolności.

Ale adwokat i działacz społeczny Eric Malveau komentuje w "New York Timesie", że wzmocnienie sił policyjnych niewiele w sytuacji Nowego Orleanu pomoże. - Trzeba mieszkańcom stworzyć jakąś alternatywę socjalno-ekonomiczną, by przestali swój byt opierać na handlu narkotykami - mówi Malveau. - Dopóki duża część społeczności będzie niewykształcona, krańcowo biedna, bez pracy, bez nadziei i bez innych sposobów zarabiania pieniędzy niż narkotyki, trudno oczekiwać, że coś w Nowym Orleanie zmieni się na lepsze.